Róże dwie

(22:49:55) Anna: Z ruskiego szampana nici, ale był artyzm!
…i kawiarenka w Londynie, wiek XX, 25-letnia Alice, która nie wie co zrobić ze swoim życiem. Jedyną radość sprawia jej dym tytoniowy, delikatnie okalający jej porcelanową cerę i jasne promienie kłujące w źrenice….
 

Lubiła siadać przy oknie, obserwować ludzi, wszystkie koty z okolicy znała na pamięć. Kiedyś, to było rano, zwyczajny mglisty poranek, w drodze do Mrs. Byley, nawiasem mówiąc, najlepsze rogaliki w mieście, spotkała jego. Zwykły chłopak, pewnie młodszy od niej, niedbałe, kręcone włosy, brązowy płaszcz i równie niedbały skręt. Mocny zapach tytoniu i zwietrzałego absyntu od razu uderzył jej delikatne zmysły. Było w tym coś podniecającego i odpychającego jednocześnie.

To co czuje przypomina jej jej pierwszy pocałunek, dawno temu, kiedy miała niespełna 17 lat, pod schodami jej ciotki. Pierwszy partner – zwykły wiejski chłopak, więcej go nie spotkała. Razem, zupełnie obcy, dziwnym trafem znaleźli się w tym samym miejscu, sytuacja jakich wiele. Ale teraz, na tej ulicy, to było coś większego, większa namiętność, większe pożądanie. Słyszała, że zwykle, w piątkowe wieczory przesiaduje Pod Mokrym Psem, taka knajpka, powszechnie uznawana za ostoję wyrzutków. Sami zainteresowani uważali siebie za elitę, istną bohemę. Wielu z nich parało się poezją, był jeden skrzypek i pianista. Często dzielili ze sobą scenę, w późniejszym czasie, łóżko też

Wybrała się w piątek do tego miejsca, starała nie przesadzać z ubiorem, nie chciała by wzięto ją za skończoną snobkę…
Pod domem czekała na nią taksówka, poprosiła kierowcę, aby wysadził ją dwie ulice przed celem, dla zachowania otoczki. Czuła strach, ale podobało jej się to, poniekąd odczuwała istną przyjemność, z każdym krokiem jej podekscytowanie rosło. Obskurne schody, parszywa okolica, przewrócony śmietnik, jednym słowem, nieciekawie. Powoli schodziła w podziemia. Obdarte drzwi niechętnie na nią patrzyły, zdawać by się mogło, że chcą ją przegonić, czuła, że miejsce w którym się znajduje nie jest odpowiednie dla dziewczyny jej pokroju. Jednak zrobiła krok do przodu, nacisnęła klamkę. Poczuła zapach tytoniu, potu i zwiędniętych kwiatów. Piskliwe dźwięki skrzypiec pulsowały w jej głowie. Oczy poczęły łzawić od dymu. Skóra lepiła się od potu.

Zamówiła kolejkę, poprawiła drugą by dodać sobie odwagi, do tego jeszcze jedno piwo, usiadła przy stoliku. Udawała, że coś rysuje. Pióro delikatnie muskało kartkę, znacząc ją cienkimi kreskami. Udawała, że to jej miejsce, chciała pasować. Jednak nieustannie czuła na sobie czyjś wzrok, dyskretnie uniosła oczy znad kartki, to był on. Te same kosmyki okalające twarz, ta sama bladość ust, to był on. Sięgnęła do torebki, wyjęła brązową cygaretkę, subtelnym ruchem warg chwyciła ustnik, zapaliła zapałkę, zgasła. Niezdarnie odpaliła drugą, trzecią, udało się, Gorący rumieniec oblał jej twarz. Udawała spokój. Cały wizerunek mógł prysnąć przez głupią niezdarność, nie mogła sobie na to pozwolić. Kontynuowała rysunek, nie chciała, ale linie żyły własnym życiem, układały się w podobiznę nieznajomego artysty.

Alice wiedziała, że jeśli nie opanuje się to szlag trafił cały jej misterny plan. Wyszła do toalety, obmyła twarz zimną wodą, przepłukała usta. Niedbale poprawiła makijaż. Pewnym krokiem wróciła. Odpaliła kolejną cygaretkę. Uniosła oczy. Znikł. To nie tak miało być, kulka światła, która jeszcze kilka minut temu rozświetlała jej wnętrze momentalnie się dezaktywowała. Dopijając piwo spojrzała na rysunek. Mimo iż nie była wyjątkowo utalentowana, udało się jej uchwycić ten płomień, który tkwił w jego oczach. W pewnym miejscu było coś ciemniejszego, ktoś napisał coś na odwrocie.

Prosta, lakoniczna, dwuzdaniowa formułka wywołała dreszcz. Papieros spadł na ziemię. Rozdrobniony żar migotał na podłodze. Alice nie było w pomieszczeniu. „Czekam przed”. Alarm, czerwona lampka. Alice opanuj się. Spakowała swoje rzeczy. zapłaciła rachunek. Wyszła. Na zewnątrz było zimno. Kolejny dreszcz. Gęsia skórka pokryła ciało, sutki przebijały się przez materiał. Jego widok, spojrzenie, którym ją obdarzył, jak na złość potęgowały ten stan. Chwycił jej dłoń, zapytała dokąd ją prowadzi, milczał. Nie czuła strachu, a może jednak czuła, jednak w tej chwili nie rozpoznawała tego uczucia. Jedyne co czuła to niesamowite podniecenie, zarazem jego niewinną, dziecinną odmianę, jak i tą demoniczną, skąpaną w czystym erotyzmie.

Ten dziwny spacer trwał wieczność, to normalne, że droga się dłuży, kiedy nieustannie wypatrujemy celu. W ciągu długiego spaceru nie zamienili ze sobą żadnego słowa. Ich językiem był dotyk. Pojedyncze muśnięcia, jego palce pełzające po jej plecach, jej policzek ocierający się o jego zarost. Skręcili w jedną z ciemnych bram, pierwsze drzwi po lewo. Drewniane schody, niesamowita cisza, zapach stęchlizny. Zatrzymali się przed białymi drzwiami. Weszli do środka. Zapalił światło, to co jako pierwsze ją uderzyło to niesamowita pustka i chłód. Ciągle milcząc zaparzyli kawę. Wstał, szarmanckim ruchem pomógł jej wstać, zamknął jej powieki, uniósł. Alice wypuściła z rąk wszelaką władzę nad swoim ciałem, było jej obojętne.

Usłyszała, czuła, że bezimienny mężczyzna gdzieś ją niesie. Usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi. I kolejna dawka ciszy, specyficznej, totalnej. Otworzyła oczy, ujrzała kilka mikrofonów, wiele taśm, kilka gramofonów. Trzy gitary i małe, tandetnie zrobione pianino. Położył ją na kilku poduszkach leżących na podłodze tego prowizorycznego studia. Odezwał się. Wylewał z siebie potoki słów, opowiadał o piosenkach i osobach które przewinęły się przez to miejsce. Kilka nazwisk kojarzyła z pewnego niszowego teatru, który, swego czasu, często odwiedzała. Nie chciała mu przeszkadzać, słuchała go, a on czarował ją swoimi opowieściami o życiu, którego zawsze chciała zasmakować, ale nigdy tego nie zrobiła, z prozaicznego powodu – bała się. Jego opowieści były takie niesamowite, nierealne. I jego głos, ukojenie. Jego śpiew, jego dłonie pełzające po klawiszach. Jego oczy, kiedy mówił, płomień się wzmagał, błysk rozświetlał spojrzenie, a błogość nadawała ciału niesamowitą lekkość.

Pocałowała go. Tak straszliwie tego chciała. Łapczywie muskała wargami jego twarz. Odwzajemniał jej pieszczoty, desperacko szukał zapięcia jej sukienki, jej włosy skutecznie utrudniały mu to zadanie oplątując się wokół jego palców. Znalazł. powoli, starannie rozsuwał zamek, materiał osunął się na ziemię. Alice nie była sobą. Stała przed nim naga, jej jedynym ubraniem była czarna bielizna i zapach róż. Już nie czuła onieśmielenia, wręcz przeciwnie, wyzwoliło się w niej coś, co niesamowicie go intrygowało, jakiś pierwotny instynkt. Zachłannie, z niesamowitą pasją rozpinała każdy guzik jego kremowej koszuli, dłonie błądziły po jego bladym torsie. Teraz bez żadnej bariery, mogła poczuć jego ciepło. Niesamowitą bliskość. Ponownie wziął ją na ręce. Ponownie mu się poddała.

Chłód białej pościeli wywołał dreszcz. Potem on – kolejny.

Jeden komentarz

  • osanna wrote:

    Powtórzenia Anno, powtórzenia! Opisane miejsce artystyczne jak Krzyś.

Dodaj komentarz