Scenariusz dla moich sąsiadów.

Może tym razem uda mi się pozostawić parę słów od siebie na tym blogu. Próbowałam parę miesięcy temu ale niestety komputer wykręcił mi nieśmieszny żart i coś się spaprało zanim swe wypociny opublikowałam.

Chciałam wtedy napisać o jednym z moich marzeń. Może na wstępie wytłumaczę skąd się takowe wzięło. Od niepamiętnych czasów interesowałam się filmami lub kinematografią (jak zwał tak zwał). Jak łatwo się domyślić zaczynało się od bajek. Z uwielbieniem wspominam królika Bugsa i Króla Lwa. Potem trochę zmieniały mi się gusta. Przez Edwarda Nożycorękiego i Charliego w Fabryce czekolady pokochałam Tima Burtona. Miłość ta, poszerzona o parę innych filmowych pozycji trwa nadal. Do ulubionego reżysera dołączył także Emir Kusturica i jego niebanalne dzieła. Wśród ulubionych aktorów zaistniał Johnny Depp, Jack Nicholson i Heath Ledger, a najczęściej oglądanymi i najlepiej wspominanymi filmami została „Amelia”, „Requiem for a dream” i „Arizona Dream”. Od dłuższego czasu zachwycam się kinematografią europejską. Filmy amerykańskie zbyt często śmierdzą tandetą i komercją. Zresztą goniące się, jedna za drugą, denne polskie komedie  też nie nastrajają pozytywnie. Choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że nas Polaków, też stać na wiele i mamy całkiem spory, niezły dorobek.

Jednak nie tylko te filmy, a jeszcze wiele innych „ruchomych obrazków” odcisnęło piętno na mojej psychice. Aż zrodził się owoc tych godzin spędzonych przed monitorami telewizorów czy komputerów. Marzenie, by nakręcić kiedyś w przyszłości jeden (i ani jednego więcej) film. Nie marzę o tym by być sławna, nie chce iść do szkoły filmowej i nie wiąże z tym przyszłości. Chciałabym po prostu opowiedzieć historię jakiegoś życia w sposób jakiego jeszcze sama nie zobaczyłam na ekranie. I nawet zrodził mi się pomysł! Zapewne w sporym stopniu natchnął mnie film „Into the wild”.

Wyobrażałam sobie historię kierowcy autobusu w małym miasteczku, który codziennie pokonuje tą samą trasę, wozi te same osoby. Brak mu przygód w życiu. Nie utrzymuje kontaktu z rodziną, niespecjalnie trzyma się z przyjaciółmi, nie ma dziewczyny. Większość dni spędza w pracy, a po niej siada na kanapie i ogląda westerny sącząc piwko. Monotonna codzienność. W końcu zirytowany postanawia coś zmienić. Zatrzymuje się na przystanku i mówi, że teraz jedzie już prosto przed siebie, w nieznane i jeśli ktoś chce niech wysiądzie z autobusu, a jeśli ktoś chce zostać niech pojedzie z nim. Oczywiście wysiadają wszystkie emerytki, mamy z dziećmi i zostaje około 6 osób, które też nie czują przywiązania do jednego miejsca. Po drodze się poznają, przeżywają przygody, ktoś umiera, ktoś wraca do domu/ żony/ dzieci itd. Kwintesencja wolności, trzymania życia we własnych rękach, przemyśleń i czerpania radości z każdego dnia i każdego kilometra do przodu.

Mam nadzieje, że kiedyś zobaczę ten film.

Kadr z filmu "Into the wild"

 

Brak komentarzy

Dodaj komentarz